Kiedy byliśmy w doborowym towarzystwie w Czornohorze, na mnie wypadło, bym wieczorami opowiadała bajki na dobranoc, jako że część mojej rodziny pochodzi z Ukrainy, może nie z gór, ale i nie daleko od nich.
Sprawy i wydarzenia tu opisane opowiadała mi moja babcia.
Wszystko działo się w pierwszej połowie XX wieku, w dawnym województwie tarnopolskim, w wiosce Hadeńkowce albo Hadyńkowce, w zależności od tego, czy patrzę w dowód osobisty mamy, czy babci, (po ukraińsku chyba Hadinkivci), niedaleko Czortkowa i w okolicach. Wioska zamieszkana była przez Ukraińców (tak siebie sami deklarowali), czyli ludność greko-katolicką i Polaków, czyli ludność rzymsko-katolicką. Wszystkich obsługiwał ukraiński ksiądz, który później, kiedy władza radziecka wymusiła jego przejście na prawosławie, ożenił się.
Polaków było mniej niż Ukraińców, a wszyscy mówili jednym językiem. Polacy przyjeżdżający z zachodu mówili, że to po ukraińsku, Ukraińcy ze wschodu, że po polsku. A oni się śmiali, ze po chachłacku.
Narodowość czy wyznanie były w zasadzie rzeczami dość przypadkowymi. W małżeństwach mieszanych, żona najczęściej przyjmowała narodowość i wyznanie męża, ale nie zawsze, a o dzieciach decydowali, jak im się chciało czy pasowało.
Dopóki nacjonalizm nie uszkodził ludziom rozumów, to było nawet bardzo wygodne dla wszystkich: podwójne swięta, podwójne imprezy przesunięte względem siebie o kilka tygodni dostarczały wielu radości w życiu tych dość ubogich ludzi. No... podwójne posty też były...
Wieśniacy i polscy i ukraińscy dorabiali sobie pracą na pobliskim majątku, jeśli tylko się udawało załapać. Wypłata była prosta: na przykład co dziesiąty snop. Własciciel folwarku rzadko do niego zaglądał, zastępował go zarządca.
Ziemia była życiem dla każdego. Kto ją miał, chciał mieć więcej, lub lepszą, a kto jej nie miał, ten klepiąc straszną biedę marzył o ziemi przy domu lub w Ameryce. Dla ziemi popełniano nieszczęśliwe małżeństwa. W latach 30-tych zaczęto parcelować pobliski folwark.
Lasów było niewiele, były głównie grabowe, a leśniczy walczył o każdą gałąź, nawet suchą: strasznie gonił wieśniaków, którzy chcieli nazbierać chrustu na opał. Nie ważne, jak kto był biedny i czy zbieranie chrustu mogło zniszczyć las.
Łąk też nie było dużo - dzieci pasły krowy na miedzach i wzdłuż dróg. Pola miały świetną ziemię, to były słynne ukraińskie czarnoziemy. Uprawiano zboża, kukurydzę, koniczynę, a pod koniec lat 30-tych wprowadzono uprawę tytoniu, która dawała ładne dochody.
A więc, zaczynamy...
*. Zaczęła się I wojna światowa
*. Zycie wdowy z dzieckiem
*. O tym, jak kąpiel w rzece skończyła się śmiercią
*. O tym, jak człowiek, który spalił bratu stodołę oszalał
* . O wianku
*. O Biedzie
*. O cudzie
*. O Mazurach
*. O Żydach
Barbara Głowacka jastra@ jastra.com.pl
==============================