Jak człowiek, który spalił bratu stodołę oszalał
Było dwóch braci. Jak to zwykle bywa, jednemu wiodło się lepiej, drugiemu gorzej. Jak to rzadziej bywa, tego drugiego zaczęła zjadać zawiść, do tego stopnia, ze podpalił bratu stodołę.
Stodoła się spaliła, wszyscy się zastanawiali, jak to się stało, ale długo to nie trwało.
Podpalacz zaczął widzieć diabły, zaczął słyszeć, jak go wołają do siebie. Zaczął bić głową i rękami o ściany tak, że aż powstawały ropiejące rany, głębokie aż do kości.
Nie pomogło, że brat powiedział, że mu wybacza, nie pomogło nawet zawołanie księdza, by wygonił złe duchy. Podpalacz widział tylko dziabły, które z uciechą na niego czekały. Nawet w księdzu widział diabła. Kiedy już umierał, poproszono ksiedzą, by przyszedł z ostatnim namaszczeniem. Niezbyt przytomny i majaczący podpalacz odtrącił Komunię i święte oleje i tak skonał.
Trzeba było nieboszczyka pochowac. Pogoda była upiooorna: wiał wicher i lał deszcz. Polamało sztandary pogrzebowe, ksiądz nie wytrzymał - uciekł. Swieżo wykopany grób był pełen wody. W końcu udało się zakopać trumnę i zakończyć tą historię.
A gdzie strasząca dusza podpalacza? Ja nic o tym nie słyszałam, pewnie nic takiego nie było.
Do spisu opowieści z dawnych czasów i nieistniejącego świata.
==============================