Jak wróciłam do Polski na początku grudnia 2000, już było po wszystkim: pani Araszkiewicz sama zaniosła nowe papierki do sądu. Poszłam do Urzędu Miejskiego i spytałam się, o co jej chodziło i dlaczego teraz czepiała się tego, co jej nie przeszkadzało przedtem i dlaczego nas ogranicza w naszej działalności.
Powiedziała, że wtedy nie dojrzała tego, co potem zobaczyła, a to było spowodowane tym, że mieliśmy inną strukturę statutu i sformułowania, niż jej ukochane, według wzoru. A poza tym możemy sobie potem zmieniać statut. Na pytanie, że przecież na przykład harcerze działają i jakoś wszystko łączą, odpowiedziała, że oni są stowarzyszeniem zwykłym(!). A ona postanowiła, że my będziemy stowarzyszeniem kultury fizycznej. Nawet nie spytała się o nasze zdanie.
Jej głównym zarzutem merytorycznym teraz było to, że niezgodnie z Prawem o Stowarzyszeniach dawaliśmy prawo głosu naszym dzieciom na walnych zebraniach. Ograniczaliśmy za to ich prawo do zostania członkiem władz Klubu.
Kobieta ma rację i nie ma racji: Prawo o Stowarzyszeniach zawiera dużo tekstów o samorządności i ograniczeniach wyłącznie ze względu na ważne interesy. Poza tym, z jednej strony ogranicza prawa dzieci do głosowania na walnych zebraniach, a z drugiej strony dopuszcza możliwość wyboru niepełnoletniego prezesa, który byłby pracodawcą dla pracowników i odpowiedzialny karnie za finanse...
Poprosiłam Rzecznika Praw Obywatelskich i Koordynatora Ogólnopolskiego Forum na Rzecz Praw Dziecka o opinię w tej sprawie. Jednak urzędnik z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich nie widział żadnego problemu.
Z Forum na Rzecz Praw Dziecka dostałam wiadomość, że Polska podpisała i ratyfikowała Konwencję Praw Dziecka. Tam pisze, że dzieci mają prawo się wypowiadać, w sprawach, które ich dotyczą na miarę swojego rozwoju. Na dodatek, według Konstytucji Polski, ratyfikowana konwencja międzynarodowa jest nadrzędna nad ustawą.
Dla mnie jest
jasne:
jeśli dzieciak przeżyje procedury demokratyczne i nie ucieknie, to dlaczego nie można policzyć jego głosu, jeśli my tego chcemy? Czy coś komuś z tego powodu się stanie? Oficjalną odpowiedzią jest, że grupka naszych dzieciaków w ten sposób obaliłaby porządek prawny Rzeczpospolitej Polskiej.
Wychowanie dla demokracji według prawotwórców lepiej jest przeprowadzić w postaci wycieczki do Sejmu na Dzień Dziecka dla grzecznych dzieci wybranych w dziwny sposób, które wtedy utworzą Parlament Dziecięcy i uchwalą uchwałę według przygotowanego wcześniej gotowca, tego samego co roku, zawierającą te same chwalebne i ogólnikowe teksty, które nikogo do niczego nie zobowiązują. Potem to pokażą w telewizji, zrobią zdjęcia do gazet i temat wychowania dla demokracji będzie odfajkowany na cały rok.
Zupełnie innym pytaniem jest, dlaczego przedtem, w październiku kobiecie z`Urzędu Miejskiego to nie przeszkadzało? A, bo wtedy ze mną kłociła się o składki i możliwość ich zamiany na pracę. I wtedy nie widziała problemu z dziećmi.
Dnia 14.12.2000 Sąd zarejestrował nas i nasz statut, ze wszystkimi błędami wynikającymi z pośpiechu i uporu urzędniczki oraz bezmyślności sędziny, która to wszystko podpisała, opierając się wyłącznie na opinii urzędniczki, która nawet się nie podpisuje pod swoimi dziełami i błędami.
Na przykład nie przeszkadzały jej sformułowania typu: "większość głosów przy obecności przynajmniej połowy członków walnego zebrania". Takich kwiatków do wyprostowania mieliśmy więcej.
Baba była tak zachwycona swoim dziełem, że wykazała swoją władzę, że nie zauważyła, że teraz to nam przysługuje bardzo poważnie prawo do skarżenia się i narobienia jej kłopotów. Sędzinie, która to zarejestrowała też to nie przeszkadzało. Po prostu przetrzymała to u siebie na biurku i podpisała bez czytania. Ona też powinna wylecieć z pracy, bo nie wykonała swoich obowiązków.
Najciekawsze jest to, że pani Araszkiewicz mówiła nam w twarz, że to ona decyduje o statutach, a nie sędzia.
Walne zebranie 20.01.2001 wyprostowało to wszystko, ale w tej chwili (31.03.2001) mamy stan zawieszenia: niby nowy statut jest ważny, ale stary jest zarejestrowany...
Najgorsze jest to, że z tym knotem teraz musimy kolędować po różnych urzędach, bo wszystkie, by nas porejestrować, muszą mieć nasz statut. Aż wstyd...
Kiedyś wędrowałam po internecie i znalazłam stronę Opozycyjnego Stowarzyszenia na Rzecz Rozdwojenia Jaźni. Z ich opowieści wynika, że inni też mają pod górkę, jeśli chcą coś zrobić. Oni, aby się zarejestrować przeprowadzili nawet półgodzinną głodówkę z dziesięciominutową przerwą na posiłek! I nawet to sądu w Rzeszowie nie wzruszyło! Dopiero wyskok na przeciwny koniec Polski pozwolił im na rejestrację.
Nawiązałam z nimi pierwszy kontakt - przydamy się w okręgu pomorskim i przy okazji wyrazimy nasz podziw dla ciężkiej pracy pani Araszkiewicz z Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Miejskiego w Gdańsku.
Założyciele rejestrującego się bezskutecznie Stowarzyszenia Organizatorów Turystyki Integracyjnej też chce współpracować w tej świetlanej działalności.
By nie było wątpliwości: ten tekst przedstawia moje prywatne poglądy, z którymi można dyskutować, a ja nie uzgadniałam ich z nikim.
Basia Głowacka
31.03.2001
kontakt: neptun_lwp@poczta.onet.pl
Powrót do strony stowarzyszenia: http://republika.pl/neptun_lwp/stowarz.htm