Moja babcia urodziła się w 1914 roku, na terenie dawnych Austro-Węgier, na początku I wojny
światowej, w mieszanej polsko-ukraińskiej wiosce.
Katolicy rzymscy i grekokatolicy byli obsługiwani przez wspólnego, ukraińskiego księdza.
Potem była wojna domowa polsko-ukraińska, wojna polsko-radziecka, niepodległa Polska,
zajęcie Zachodniej Ukrainy przez Armię Czerwoną, wkroczenie Niemców, wkroczenie Armii
Czerwonej, przy okazji pozabijanie miejscowych Żydów i wywiezienie na śmierć polskich
osadników i wojna domowa polsko-ukraińska, aż w końcu ludzie, którzy stracili
cierpliwość do tych wszystkich wojen, rozrób i zbliżającej się kolektywizacji, postanowili wyjechać do miejsca, które obecnie jest Polską.
Nazwano to repatriacją, a tych ludzi repatriantami, ale oni przecież wyjeżdżali ze swoich domów, a nie wracali do domów
Ksiądz każdemu, kto chciał wyjechać, dawał jakiś kwitek z ksiąg parafialnych na drogę, i w drogę.
W nowym miejscu moi dziadkowie musieli wziąć ślub cywilny - bo nie mieli żadnego przedwojennego kwitu. Potem wystawiono im dowody osobiste, i wydawałoby się, że na tym możnaby skończyć swoje stosunki z urzędami rejestrującymi fakt zaistnienia człowieka w naszym ślicznym kraju.
Jesienią 1999 pojawił się pomysł, by pojechać na Ukrainę, zanim zamkną granicę ku chwale Unii Europejskiej. To spytaliśmy się babci, czy chce. A więc, ogółem chce. Ale trzeba mieć paszport. I tu się okazało, że gdyby ten pomysł pojawił się rok temu, sprawa byłaby prosta: zrobić zdjęcia, wypełnić kwity, zanieść do biura paszportowego albo jakiejś firmy pośredniczącej, i to by było na tyle.
Ale, mamy postęp, reformatorski rząd, który chce się wykazać aktywnością na polu
urzędniczym, i się wykazali:
nie dość, że cały kraj stoi na głowie z powodu reform, to jeszcze niektórym ministrom nie
dość zajęcia.
Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, (już były) wydał rozporządzenie, w którym pisze jak wół, że:
!@#$%^& [...] autocenzura tu nie zadziałała, ja po prostu nie umiem oddać w piśmie mojego stosunku do takiej pogardy dla obywateli zademonstrowanej przez naszych władców.
No dobrze, babcia mieszka w Gdańsku, ale co by było, gdyby mieszkała gdzieś na
wsi? Czym to się tłumaczy? Osoba, która jest zdolna do wyjazdu za granicę, będzie
oczywiście zdolna do osobistego odebrania paszportu. To jest autentyczne tłumaczenie,
urzędniczki w Gdańsku, które usłyszałam w tej sprawie
O, taka sobie selekcja wstępna.
No i skąd wytrzasnąć ten akt urodzenia? Czy on w ogóle istnieje? Jeśli tak to gdzie?
Urzędniczka w Biurze Paszportowym w Gdańsku radziła, by skontaktować się z miejscem, gdzie wystawiono jej dowód osobisty, bo zrobiono to na jakiejś podstawie. Poza tym gdzieś w Łodzi wystawiano dokumenty przesiedleńcom, a z innego źródla radzono mi, bym skontaktowała się z Archiwum Akt Zabużańskich przy Urzędzie Stanu Cywilnego w Warszawie.
No, więc w końcu mi się udało i mam ten papier. Procedurę postępowania udostępniam wszystkim chętnym na pohybel naszym władcom:
To było nieco skomplikowane i zajęło mi około 2 godzin. Szanowny czytelniku, pamiętaj, że robotnicą w stoczni to ja byłam 11 lat temu, teraz moim narzędziem pracy jest telefon i papier. Mojej babci by to nie zajęło tyle czasu. Ona by odpadła w przedbiegach.
Najpierw należało ustalić telefon biura paszportowego w Gdańsku.
Po przejściu tego wstępnego testu na sprawność operacyjną, dodzwoniłam się do biura paszportowego w Gdańsku. Urzędniczka potwierdziła aktualność wymagań. Zgodziłyśmy się że to jest debilne i ona poradziła mi, żebym zadzwoniła do Urzędu Stanu Cywilnego
w miejscu, gdzie wydano babci dowód osobisty.
To był A. - dawny powiat dla wioski, gdzie się
osiedliła po wojnie.
Zadzwoniłam tam do Urzędu Stanu Cywilnego w A. i tam podano mi numer jakichś akt w archiwum Urzędu Stanu Cywilnego w B., bo na ich podstawie wystawiono babci dowód (osobisty). Zgodziłyśmy się z urzędniczką w A., że to jest debilne. Podano mi też telefon do tamtego archiwum.
Zadzwoniłam do B., podałam nazwisko babci i dowiedziałam się, że nie ma takiej osoby. Wtedy podałam ten numer akt podany w A. i okazało się, że wpisano do rejestru nazwisko panieńskie babci ze zmienioną literą "ł" na "t" i przekręcono nazwisko panieńskie jej matki. Urzędnik wpisy zaraz poprawił.
Ładnie by było, gdybym nie znała tego starego numeru. Zgodziliśmy się z urzędnikiem w B., że to jest debilne i on obiecał wysłać papier pocztą. Doszło.
Powinnam wystawić rachunek za zmarnowany czas tym bandytom z Warszawy
01.12.1999
Barbara Głowacka jastra@ jastra.com.pl
Powrót do opowieści celno-granicznych
==============================