Smród parującego asfaltu, smród spalin samolotów, smród spalin autobusów dla pasażerów. Gdzie to? Lotnisko w Helsinkach, lotnisko w Warszawie - jedno i drugie śmierdzi tak samo w upał, jeśli człowiek wyjdzie poza klimatyzowane pudła budynków. Między nimi lot LOTem i pierwsze od tygodnia polskie gazety. Chwyciłam "Rzeczpospolitą", która dała mi zajęcie na cały lot. Już nie wgłębiałam się w kolejne szczegóły kolejnej afery, zabrałam się za strony o kulturze. Normalnie i tak mi słoma sterczy z sandałków, żadna kultura tu nie pomoże, ale czasem mogę sobie poczytać.
Jedna pani od kultury marzyła o Europie przyjaznej dla niepełnosprawnych. Pisała o spotkaniu polskich poetów, które przeniosło się na statek wycieczkowy, całe oprócz jednego uczestnika, którego wózek inwalidzki się nie zmieścił na wąskim trapie. Nie napisała, czy państwo poeci przytłoczeni geniuszem, nie mówiąc już o państwie załogantach przytłoczonych obowiązkami, wzięli jeden, wózek w garść, drugi, człowieka z wózka na plecy, by mieć komplet uczestników po jednej stronie trapu. Pani od kultury napisała, że w Unii Europejskiej coś takiego by się nie zdarzyło, a Unia to nam załatwi. Ciekawe, w jaki sposób? Za pomocą przepisów, które są zlewane równo, a które oprócz odrobiny pieniędzy wymagają jednak morza dobrej woli? Na przykład takiej woli, jak u znajomych z gdańskiego klubu kajakowego na Żabim Kruku, którzy już od kilku lat organizują spływy kajakowe dla ludzi, którzy mają problemy z samodzielnym poruszaniem się. Sama kiedyś na takim spływie robiłam za napęd wiosła dla chłopaka o głowę ode mnie wyższego, który nie trzymał pionu, i by nie było wątpliwości, sama zapłaciłam za swój wsad do kotła spływowego. A, co, stać mnie było na 250 złotych na dwa tygodnie! Do tego nie trzeba Unii Europejskiej i kultury, trzeba trochę dobrej woli i radości życia do podziału.
Inny pan dziennikarz kulturalnie zajmował się problemami wypędzeń w Europie, oczywiście na tle tego, że Niemcy chcą zrobić swoje centrum przeciwko wypędzeniom i wszyscy są pewni, że będą się wyłącznie rozczulać nad wysiedlonymi Niemcami, może nawet z terenów okupowanych w czasie wojny? Wyjdzie na to, że w czasie wojny zabijani byli wyłącznie Żydzi, a wypędzani byli tylko Niemcy - tego się boją nasi i jako jedyny argument potrafią powiedzieć, że to Niemcy wpadli na ten pomysł. A gdyby tak zrobić nasze centrum ku czci wysiedleń Polaków ze Wschodu? Osobiście uważam, że możnaby nawet wtedy zorganizować mecze między centrami, możnaby zaprosić gościnnie dwa centra wysiedlanych Ukraińców: polskich i radzieckich i centrum Ormian jako sędziów neutralnych, bo pozaeuropejskich. W wolnych chwilach kulturalny dziennikarz przypomniał, że Niemcy byli wysiedlani na podstawie decyzji ZSRR, USA i Wielkiej Brytanii. Pod koniec wszedł na wyżyny swojej kultury europejskiej: napisał, że niemiecki pisarz Guenter Grass opisując tragedię "Wilhelma Gustloffa" leczy swoje wyrzuty sumienia. I tu mi się skończyła tolerancja dla cudzych poglądów, nawet kulturalnych. Guenter Grass był Gdańszczaninem, Kaszubem, Niemcem. Nie był Polakiem. Wolne Miasto Gdańsk było zaanektowane przez III Rzeszę dokładnie tak samo, jak Austria, jednak nikt o to nie ma pretensji o wojnę do Austriaków, którzy też są Niemcami. W czasie wojny Guenter Grass był dzieciakiem, więc jakie wyrzuty sumienia miałyby go dotyczyć? A może powinny go dotyczyć koszmary wojny? A może mają go dotyczyć jego niemieckie, narodowe wyrzuty sumienia, tak samo, jak mnie mają dotyczyć nasze polskie?
Kiedyś, dawno, prawie na końcu świata, spotkałam jedną starą Niemkę, która po małżeństwie z Duńczykiem tam się osiedliła. Jak dowiedziała się, że jestem z Gdańska, spytała się, czy wiem o "Wilhelmie Gustloffie"? Od wielu lat już wiedziałam, przede wszystkim z powodu mojej miłości do moczenia się w naszych zimnych i brudnych wodach. Nigdy tam nie popłynęłam, przede wszystkim dlatego, że wiedziałam, że to ogromny cmentarz. Ale wróćmy do Niemki. Opowiedziała mi historię z gatunku "zabili go i uciekł". Pochodziła z Giżycka. Pod koniec wojny była dzieckiem i uciekając przed Armią Czerwoną, która zdążyła się już popisać okrutnym zmasakrowaniem kilku wiosek, z matką i z siostrą, z Prus znalazła się w Gdańsku. Jej matka wykupiła już bilet na TEN rejs "Wilhelma Gustloffa", i cała trójka szła ulicą Długą, pełną ludzi z tłumokami, idących gdzieś, lub czekających na coś. W pewnym momencie spotkały starą kobietę, która ich zaczepiła i spytała się, co robią. A więc niedługo wypływają, może gdzieś będzie bezpieczniej... Stara się rozlamentowała, że szkoda, takie ładne dzieci... Nie wsiadły na TEN statek i jakoś przeżyły wojnę.
Jesteśmy Europejczykami - my, Polacy, Ukraińcy, Niemcy, Litwini, Albańczycy, Żydzi, Rosjanie... Czy w trzecim pokoleniu od ostatniej wojny nie będziemy potrafili spokojnie ze sobą o naszej historii rozmawiać? Czy takie i podobne historie są politycznie nieprawidłowe, tylko dlatego, że pani Odpowiedzialność Zbiorowa przewaliła się po całej Europie, nie przebierając w środkach i nie wybierając swoich ofiar? Ile jeszcze musi wyrosnąć pokoleń, aby pozbierać wszystkie porozrzucane kości, pochować je jak należy, zapalić nad nimi świeczkę i pomyśleć, żeby nigdy więcej nie wygrzebywać straszydeł Nacjonalizmu i Odpowiedzialności Zbiorowej...
Jak słyszę słowo "kultura", to mi się w kiszkach wywraca... Jak napisałam na początku - słoma mi sterczy z rozklapanych sandałków i tak już chyba zostanie.
Basia Głowacka lipiec 2003
jastra@ jastra.com.pl
(Było w "Poślizgu")
==============================