Z racji pewnej uroczystości weselnej mam dość zażyłe stosunki z jednym z krajów na północ od Bałtyku. Nawet dość często tam bywam.
Współsprawca tegoż wesela postanowił dołożyć swoją rękę (i klawiaturę) do uwspółcześnienia języka lapońskiego. Myślicie, że to bajki o świętym Mikołaju? Nic z tego - tam dzieciom prezenty przynoszą krasnoludki bożonarodzeniowe, a nie jakiś plastikowy przebieraniec z Rovaniemi gadający po angielsku i przylatujący samolotem. Przecież jeśli byłby z Laponii, to powinien mówić po lapońsku, no, w ostateczności po naszemu, by mógł rozstrzygnąć komu dać rózgę, a komu zabawkę. Ale, zejdźmy z tego tematu, bo Wielkanoc przed nami.
A więc, na czym miałoby polegać to uwspółcześnienie języka? Na przykład na opracowaniu rozsądnej terminologii technicznej czy komputerowej, uwzględniających ducha języka, ale i rozsądną dawkę zapożyczeń, jeśli się zagnieździły, albo nie było lepszego pomysłu. Tak, by można było na przykład porozmawiać o padłym samochodzie nie tylko w języku większości programów szkolnych i telewizyjnych, ale i w swoim. Jako, że kraj niebiedny, to jak zaczęto dobijać się do kasy państwowej, to znalazło się nawet trochę na takie pomysły, które zaowocowały wydaniem słownika technicznego i bardzo podstawowej instrukcji obsługi komputerów. Ponieważ maczały w tym łapki i tzw. organa zatwierdzające, to i wszystko trwało dłużej, niżby mogło trwać bez nabierania mocy urzędowej. Ale, już jest gotowe i dostępne dla zainteresowanych, a ja nie będę o tym dalej już pisać.
W międzyczasie pojawił się pomysł, by stworzyć szkołom alternatywę dla wszechogarniającego Micro$oftu. Nawet tam ciężar kolejnych uaktualnień Windowsów i Offisów, w tym i sprzętu był zauważalny, więc i pomysł, by za to nie płacić wydawał się atrakcyjny. Linux - aż się prosi, by zastosować.
Zebrała się grupka linuksowców, spisali swoje zamiary stworzenia nowej, łatwej w instalacji i użytkowaniu a pełnej programów pedagogicznych dystrybucji Szkolnego Linuksa. Jednym z celów działania grupy było przetłumaczenie wszystkiego z angielskiego, bo dzieci mają prawo jeszcze nie rozumieć, szczególnie, jeśli nie dotyczy to gier i zakazanej pornografii. Pojawił się pomysł, by przetłumaczyć to i zrobić instrukcje też i po lapońsku. Czemu nie, chcecie, to sobie zróbcie, może będzie potem parę groszy z dotacji państwowej.
Wzięci na ambicję zapaleńcy zabrali się do roboty. Ale - to byli bardzo różni zapaleńcy. Byli ludkowie prawie urodzeni z klawiaturą, po szkołach informatycznych, do wszystkiego podchodzący w stylu "to bardzo prosto zrobić z linii poleceń, bla, bla, bla". Byli też i tacy, co myśleli, że jeżeli samodzielnie zainstalują sobie Windowsa i wiedzą w które gniazdko wetknąć kabel sieciowy, to znaczy, że są wystarczająco zaawansowani, by z tym żyć dalej bez kompleksów analfabety komputerowego. Muszę stwierdzić, że bliżej mi do tych drugich... Jak już się czytelnicy domyślają, siłą więzi rodzinnych zostałam wciągnięta w ten pomysł.
Jak dowiedziałam się, że podstawą Szkolnego Linuksa ma być Debian, ciarki mi po plecach przeleciały. Wiedziałam od jakiegoś już czasu, że Debian, to Wielki Linux dla Twardzieli, a nie dla niedouczonych mięczaków. Zdarzało mi się doświadczalnie instalować Linuksy dla mięczaków, które przy instalacji zadają wyłącznie pytanie "czy widzisz ten komunikat?", ale od udawania twardzielki zawsze byłam daleka. A tu, masz - jak być przy pisaniu instrukcji czy tłumaczeń, nie mając tego pod ręką w stanie działającym?
Zamówiliśmy pocztą płytę z aktualną wersją Szkolnego Linuksa, a w międzyczasie przeszliśmy się po księgarniach i kupiliśmy ciężką czerwoną cegłę z trzema płytami, ale o Debianie i po polsku. Przynajmniej ja formalnie powinnam to zrozumieć.
Coś pamiętałam, że był kiedyś Corel Linux, który też był Debianem, ale dla mięczaków, ale pierwsze próby instalacji rozwiały moje złudzenia. Zabawa w instalację była pasjonująca. Po tygodniu już nawet jakoś okienka działały, a po dwóch przyszła płyta z wersją Szkolnego Linuksa, która po tygodniu też nawet jakoś działała. Następna, nowsza wersja nie działała zupełnie i na jakiś czas przerwaliśmy zabawę, bo ileż można bawić się społecznie - kiedyś trzeba pracować za pieniądze. I tak w międzyczasie został przetłumaczony i przedyskutowany kawałek KDE.
Ja jednak pamiętałam, i w jakiejkolwiek księgarni byłam na północ od Bałtyku, w wiejskiej, czy stolicznej, patrzyłam na półki komputerowe i szukałam książek o Debianie dla miejscowych. Znajdowałam książki o różnych Linuksach, szczególnie tych dla mięczaków, ale nie o Debianie. To z czego ci ludzie mają się uczyć? Nawet z czego ten mój powód pobytu na północy ma się uczyć? Z polskiej książki? No, dobrze, ten, niech się uczy po polsku, jeśli ma babę z Polski, ale co z resztą: nauczycieli, administratorów i... rodziców uczniów, którzy mogliby odrobić zadanie domowe na domowej maszynie? A może są inne źródła książek komputerowych, niż księgarnie? Nie rozumiałam. Miejscowi pytani o Debiana też nie rozumieli.
W tym roku pojawiły się państwowe pieniądze na zrobienie instrukcji obsługi Szkolnego Linuksa po lapońsku.
W międzyczasie o projekcie było już głośno: rząd przyznał projektowi dotacje, ktoś przyznał nagrodę, odbyło się wiele prezentacji dla dziennikarzy i administracji oświatowej. Wszystkim podobały się ładne, windowsokształtne okienka i ikonki. Oficjalną wersję z zaproszeniem do spróbowania wydano w miejscowym "Linux Magazinet". Svein instalował ją do etapu okienek tylko przez jedną sobotę. Nawet Micro$oft obniżył nieco ceny licencji dla szkół.
Na początku tego roku byłam na północy, a że połączenie internetowe z Polską miałam koszmarne, dlatego zamiast zajmować się naszym bagienkiem postanowiłam spróbować zrozumieć Szkolnego Linuksa. Przede wszystkim szukałam odpowiedzi na pytanie: "dlaczego Debian?" Przeczytałam ponad dwustustronicowy opis projektu, w którym było dużo o Linuksie i jego zaletach, ale nic o Debianie. Weszłam na stronę internetową projektu, na stronę często zadawanych pytań i zobaczyłam tylko pytanie: "kiedy będzie gotowa wersja użytkowa?" z odpowiedzią: "jeszcze nie wiadomo". Innych pytań nie upubliczniono.
Obejrzałam zainstalowaną wersję na komputerze i okazało się, że prawie nie ma zainstalowanych instrukcji ani plików pomocy. Na dodatek odpowiednik Windowsowego Explorera, czyli Konqueror wieszał się beznadziejnie nawet na próbie wyświetlenia tych resztek instrukcji, które nie zostały usunięte - tylko Reset na obudowie budził pudło na powrót do życia.
Spisałam moje wątpliwości i pytania, i pod tytułem "Szkolny Linux od zewnątrz" wysłałam na listę dyskusyjną programu. Następnego dnia odpowiedział sam wódz projektu, ale odpowiedzi były powalające z nóg.
Na wszystkie uwagi typu "nie wyświetla" odpowiedź była "Szkolny Linux nie obsługuje języka polskiego".
Na pytanie dlaczego ogromnego Debiana postanowiono stłoczyć na jednej płycie Szkolnego Linuksa, odpowiedziano, że Szkolny Linux ma być na jednej płycie i dlatego między innymi usunięto większość instrukcji, które są w internecie.
Pytanie, "dlaczego Debian?" zostało zignorowane. Jak można pytać o oczywistości!
Wątpliwości dotyczące dostępności książek o Debianie w księgarniach zostały skomentowane pytaniem: "To ty chodzisz do księgarni po wiadomości o Linuksie? Zapraszam do internetu!".
I tak dalej...
Potem dowiedziałam się, że człowiek jest nie tylko naukowcem na uniwersytecie w stolicy, ale jeszcze na dodatek działaczem wielkiej partii, chwilowo nierządzącej.
Czarno widzę perspektywy zastosowania w normalnym życiu tego Szkolnego Linuksa... Ani dla twardzieli, bo za mało, ani dla mięczaków, bo za trudne... A może jestem czarnowidzką?
Ja już jestem w domu, i w wolnych chwilach próbuję spisywać wrażenia z przegryzania się w ośmiopłytowym Debianie dla Twardzieli z "Linux+ Extra" przez internet, skaner, nagrywarkę, Open Office i inne części pudła, które powinny zostać uruchomione, jeśli już są. Potem może spróbujemy, co z tych wspomnień można zastosować do przyszłej instrukcji po lapońsku. W końcu są na to przyznane pieniądze - jedna przeciętna miesięczna wypłata do podziału dla dwojga autorów. W tej liczbie mnie nie ma. "Basia, ja ci zapłacę za te twoje czasopisma komputerowe i książki, ale ty je przeczytaj i powiedz, jak to zrobić".
Dlaczego o tym piszę? Ot, taka egzotyczna opowiastka o dobrych chęciach.
8.02.2003
Barbara Głowacka e-mail:jastra@ jastra.com.pl
==============================